19-03-2007 21:35
Rzeszówkon
Odsłony: 7
Do teraz się zastanawiam jakim cudem Luckowi udało się mnie nakłonić do ruszenia mojego ołowianego dupska za Kraków do jakiegośtam Rzeszowa. Jakkolwiek tego dokonał wyszła z tego całkiem fajna wyprawa. Było to w sumie pewne od kiedy doczłapałem na dworzec główny. Ekipa była okazała a to już daje gwarancję udanego konu. Nawet 50 minut opóźnienia PKP dostarczyło niejednego powodu do śmiechu. Nikt chyba nie zaprzeczy, że fandom zawładnął wtedy Dworcem Głównym.
W pociągu było tłoczno, przeciskanie się obok Puszona i Lucka w korytarzu i odbijanie pomiędzy oboma to niezapomniane przeżycia, eksluzywne dla klubu 100+. Wciąż trochę mi żal drobnej pani, która trasę Tarnów-Rzeszów przebyła sama w przedziale pełnym fandomowych wariatów.
Do Rzeszowa dotarliśmy w dobrym nastroju, szkoła R-konowa okazała się wyśmienita (przypominam, że to mój pierwszy Rzeszówkon) - przestronna i takietam duperele. Płacze Machlowskiego i Komudy sprawiły, że szybciutko wyfrunęliśmy do konwentowej przezacnej, piwomającej pizzeri. Wesoło było na tyle, że ominąłem Monę prawiącą o śmierci 7th Sea. Dotoczyliśmy się dopiero na zabawną, choć niezwykle niepedagogiczną prelekcję duetu Puszon-Lucek. Później nastąpił Rzeszów By Night. Muszę powiedzieć, że z piwnymi lokalami kiepsko, ale rynek rozkopany tak, że aż poczułem się jak w domu.
Następnie była sesja L5K. Wojtek Rzadek jak zwykle dał radę :-) Najbardziej jednak cieszę się, że miałem okazję zagrać w zupełnie nowym składzie (wymieniam od lewej do prawej, żeby nie było!) Inkayon, Mort, Duce. O piątej do spania, o ósmiej już się nie dało. No chyba, że w słuchawkach. Ale było śmiesznie.
Sobota znowu minęła w sporej mierze sarmacko. Śniadanie, spotkanie z Komudą, żenująca przepychanka ARTUTa i Inkiego, ku uciesze gawiedzi. Było też nieporywające choć miejscami zabawne spotkanie z Pilipiukiem i jakimiś trzema facetami.Potem zawędrowałem na konkurs Lucka i Puszona, na którym sromotnie się ten pierwszy na mnie niesłusznie pogniewał i obraził, drugi trochę pokrzyczał ale mu szybko przeszło. Potem były warsztaty sushi - tu duży prztyczek w nos dla orgów. Punkt nie był opisany w programie - tylko w tabelce zamieszczony. Odbywał się na sali gimnastycznej, wspólnie z games roomem. Nie muszę chyba mówić jak trudno było cokolwiek usłyszeć, ponadto w przeciwieństwie do ConQuestowych gotujacych prelekcji nie zapewniono odpowiednio higienicznych warunków. Szczęśliwie tydzień wcześniej sam sushi miałem okazję "robić" i objeść się nim i innymi Rokugańskimi przysmakami, więc szybko znaleźliśmy się z Wojtkiem na warsztatach RPGowych M4tiego. Wyszła z tego ciekawa dyskusja.
R-Kon to pierwszy konwent na którym skorzystałem z Games Roomu (raczej gustuję w prelekcjach, piwie i pogadankach ze znajomymi niż w grach). Poza kulkami (Acośtam) moje uznanie za prostotę i miodność uzyskała Jenga. Mimo iż było to nasze pierwsze z nią spotkanie wraz z Komudą, ARTUTem i Quirisem wycisnęliśmy z niej co się dało budując 33 piętrową wieżę. W sumie stawki z kilku partii wyniosły 12 piw. Które rzecz jasna wkrótce wypiliśmy. Z zabawniejszych zdarzeń -
Rex Comuda z lekka się uniósł, gdy usłyszał, że chciano go zdetronizować i żydem zastąpić ;-). Późniejszym wieczorem nie skorzystałem z opcji przejazdu na drugi koniec Rzeszowa na zamkniętą imprezę konwentową. Efekt przesytu piwa i niedoboru dyskusji RPGowych. W efekcie czego wraz z Inkim, Rzadeczkiem i Krakonem podywagowaliśmy o teorii RPG. Zachowaliśmy się godnie i do niczego nowego nie doszliśmy.
Niedziela to kolejna przedwczesna pobudka (na szczęście spać poszedłem chyba już koło trzeciej). Finałowa prelekcja "Konwentowe wspominki" trochę straciła na kacu prowadzących, szczęściem ARTUT co raz przejmował pałeczkę i wzbogacał znane historie o nowe zmyślone i zabawne detale, wreszcie nawet Lucek się przebudził i zawładnął salą opowieścią o Teleporcie.
A potem był już tylko przemarsz, mukowanie na dworcu i spanie przedziale... Jak zwykle zabrakło trochę czasu by pogadać/napić się/ spędzić chwilę z niektórymi znajomymi, na liście zaniedbanych zamieszczam Beacona (nie po raz pierwszy), Duce, Dużego i parę innych osób.
Pozdrowienia (pewnie ten fragment notki będę edytował jeszcze przez dwa dni, nie obrażać się jak kogoś nie wspomnę):
poważny Wojewoda, olśniewający Puszon, wrażliwa Anathema, obrażony Lucek, GNSowy Duce, Wojtek Rzadek Wojtek Rzadek, rudy ARTUT, ufiasty Coswort, różawy Caras, "jesteś zarejsestrowany na Valkirii?" Tymon, "żyd królem?" Jacek Komuda, dyskusjogenny M4ti, dzielny Urko, wysoki Raven, łysy Inkwizytor, zaniedbany Lublin Crew, równie zaniedbany Jaxa, muzykalny ShadEnc, trzeźwy Trzeźwy, orientalny Healer, niezrealizowany Krakonman, legendziarski Mort, zapracowany Duży, konwentogenna Mona.
W pociągu było tłoczno, przeciskanie się obok Puszona i Lucka w korytarzu i odbijanie pomiędzy oboma to niezapomniane przeżycia, eksluzywne dla klubu 100+. Wciąż trochę mi żal drobnej pani, która trasę Tarnów-Rzeszów przebyła sama w przedziale pełnym fandomowych wariatów.
Do Rzeszowa dotarliśmy w dobrym nastroju, szkoła R-konowa okazała się wyśmienita (przypominam, że to mój pierwszy Rzeszówkon) - przestronna i takietam duperele. Płacze Machlowskiego i Komudy sprawiły, że szybciutko wyfrunęliśmy do konwentowej przezacnej, piwomającej pizzeri. Wesoło było na tyle, że ominąłem Monę prawiącą o śmierci 7th Sea. Dotoczyliśmy się dopiero na zabawną, choć niezwykle niepedagogiczną prelekcję duetu Puszon-Lucek. Później nastąpił Rzeszów By Night. Muszę powiedzieć, że z piwnymi lokalami kiepsko, ale rynek rozkopany tak, że aż poczułem się jak w domu.
Następnie była sesja L5K. Wojtek Rzadek jak zwykle dał radę :-) Najbardziej jednak cieszę się, że miałem okazję zagrać w zupełnie nowym składzie (wymieniam od lewej do prawej, żeby nie było!) Inkayon, Mort, Duce. O piątej do spania, o ósmiej już się nie dało. No chyba, że w słuchawkach. Ale było śmiesznie.
Sobota znowu minęła w sporej mierze sarmacko. Śniadanie, spotkanie z Komudą, żenująca przepychanka ARTUTa i Inkiego, ku uciesze gawiedzi. Było też nieporywające choć miejscami zabawne spotkanie z Pilipiukiem i jakimiś trzema facetami.Potem zawędrowałem na konkurs Lucka i Puszona, na którym sromotnie się ten pierwszy na mnie niesłusznie pogniewał i obraził, drugi trochę pokrzyczał ale mu szybko przeszło. Potem były warsztaty sushi - tu duży prztyczek w nos dla orgów. Punkt nie był opisany w programie - tylko w tabelce zamieszczony. Odbywał się na sali gimnastycznej, wspólnie z games roomem. Nie muszę chyba mówić jak trudno było cokolwiek usłyszeć, ponadto w przeciwieństwie do ConQuestowych gotujacych prelekcji nie zapewniono odpowiednio higienicznych warunków. Szczęśliwie tydzień wcześniej sam sushi miałem okazję "robić" i objeść się nim i innymi Rokugańskimi przysmakami, więc szybko znaleźliśmy się z Wojtkiem na warsztatach RPGowych M4tiego. Wyszła z tego ciekawa dyskusja.
R-Kon to pierwszy konwent na którym skorzystałem z Games Roomu (raczej gustuję w prelekcjach, piwie i pogadankach ze znajomymi niż w grach). Poza kulkami (Acośtam) moje uznanie za prostotę i miodność uzyskała Jenga. Mimo iż było to nasze pierwsze z nią spotkanie wraz z Komudą, ARTUTem i Quirisem wycisnęliśmy z niej co się dało budując 33 piętrową wieżę. W sumie stawki z kilku partii wyniosły 12 piw. Które rzecz jasna wkrótce wypiliśmy. Z zabawniejszych zdarzeń -
Rex Comuda z lekka się uniósł, gdy usłyszał, że chciano go zdetronizować i żydem zastąpić ;-). Późniejszym wieczorem nie skorzystałem z opcji przejazdu na drugi koniec Rzeszowa na zamkniętą imprezę konwentową. Efekt przesytu piwa i niedoboru dyskusji RPGowych. W efekcie czego wraz z Inkim, Rzadeczkiem i Krakonem podywagowaliśmy o teorii RPG. Zachowaliśmy się godnie i do niczego nowego nie doszliśmy.
Niedziela to kolejna przedwczesna pobudka (na szczęście spać poszedłem chyba już koło trzeciej). Finałowa prelekcja "Konwentowe wspominki" trochę straciła na kacu prowadzących, szczęściem ARTUT co raz przejmował pałeczkę i wzbogacał znane historie o nowe zmyślone i zabawne detale, wreszcie nawet Lucek się przebudził i zawładnął salą opowieścią o Teleporcie.
A potem był już tylko przemarsz, mukowanie na dworcu i spanie przedziale... Jak zwykle zabrakło trochę czasu by pogadać/napić się/ spędzić chwilę z niektórymi znajomymi, na liście zaniedbanych zamieszczam Beacona (nie po raz pierwszy), Duce, Dużego i parę innych osób.
Pozdrowienia (pewnie ten fragment notki będę edytował jeszcze przez dwa dni, nie obrażać się jak kogoś nie wspomnę):
poważny Wojewoda, olśniewający Puszon, wrażliwa Anathema, obrażony Lucek, GNSowy Duce, Wojtek Rzadek Wojtek Rzadek, rudy ARTUT, ufiasty Coswort, różawy Caras, "jesteś zarejsestrowany na Valkirii?" Tymon, "żyd królem?" Jacek Komuda, dyskusjogenny M4ti, dzielny Urko, wysoki Raven, łysy Inkwizytor, zaniedbany Lublin Crew, równie zaniedbany Jaxa, muzykalny ShadEnc, trzeźwy Trzeźwy, orientalny Healer, niezrealizowany Krakonman, legendziarski Mort, zapracowany Duży, konwentogenna Mona.