» Blog » II Festiwal Muzyki Filmowej
29-05-2009 16:58

II Festiwal Muzyki Filmowej

Odsłony: 2

Najwyższa pora by napisać kilka zdań o drugiej już edycji krakowskiego festiwalu.


PROGRAM
W ogólnej opinii ta edycja miała lepszy program. W sumie mogę się do tego przychylić, choć zabrakło mi czegoś na miarę zeszłorocznego koncertu w Filharmonii, gdzie zagrano całą masę najróżniejszych tematów przewodnich. Z pewnością nieźle wypadła ilość gości. Zaproszono Maxa Raabe, który mnie osobiście nuży i zupełnie nie bierze (cieszył się sporym zainteresowniem), tego samego dnia zagrała ekipa Toma Tykwera. Dzień później Kaczmarek i Tan Dun. Jest nieźle. Największą publikę (oczywiście?) zgromadziły Dwie Wieże, które osobiście olałem.



KONCERT PIĄTKOWY

W pierwszej części piątkowego koncertu na krakowskich błoniach obiecano tematy z Spider-Mana, Iron Mana i Matrixa Rewolucji. Zanim jednak do tego doszło trzeba było trochę przecierpieć. Zupełnie beznadziejne, wyreżyserowane rozmowy konferansjerów, tandetny product placement i dramatyczne pomyłki Andrzeja Sołtysika (Spider-Man, Superman - wszystko jedno)... Na szczęście to szybko minęło. Z ulgą powitaliśmy obszerne fragmenty soundtracków do Spider-Mana, Iron Mana i Matrixa. Najlepiej wypadł ten pierwszy, jakby nie było dedykowany orkiestrze w tej formie. Iron Man mnie zadowolił, choć w oryginale ma większy wykop i więcej elektroniki, więc rozumiem, że neishin mógł kręcić nosem. Bardzo dobre do tej pory nagłośnienie troszkę "nie dało rady" przy Navrasie z Matrixa. Ewidentnie chór i orkiestra trochę się zagłuszały nawzajem. To również mocno wspomagany elektroniką utwór, więc można to zrozumieć.

Po przerwie znowu musieliśmy przetrzymać chwilę z Andrzejem Sołtysikiem nieudolnie wcinającym się w rozmowę Magdy Miśki (w przeciwieństwie do kolegi sprawnie władającej angielskim) z Tomem Tykwerem, Reinholdem Heilem, Johnnym Klimkiem. Kiedy jednak orkiestra zaczęła grać znowu zrobiło się dużo milej. Muzycy zagrali chyba cały soundtrack. Czasem przeszkadzała konkurencyjna impreza na miasteczku studenckim AGH - czasem w szczególnie cichych fragmentach przebijał się pijany student zawodzący do mikrofonu "Alleluuuujaaa!". Wykonanie na piątkę z plusem, miejscami wspomagane przez krystalicznie czysty sopran Karoliny Gorgol.

Złośliwie na deser zostawiłem sobie przytyk do technicznej strony koncertu. O ile nagłośnienie poza Matrixem było idealne, tak na gigantycznym ekranie umieszczonym za orkiestrą rozpętano niewypowiedzianą żenadę. Po pierwsze, gdy przemawiali konferansjerzy okazało się, że nie zorganizowano nawet jednej kamery, by ktoś poza pierwszymi trzema rzędami mógł zobaczyć prowadzących. Po drugie, gdy grała muzyka odtwarzano montaże scen z poszczególnych filmach w spowolnionym tempie (bez dźwięku oczywiście). Byłoby to do zaakceptowania, gdyby nie włączający się czasem wygaszacz ekranu, pojawiający się pasek postępu media player classic i wreszcie śmigający po ekranie kursor (dziwnym trafem często pojawiający się na nagich biustach w czasie Pachnidła). Brak słów by opisać jak elementarne i proste do ominięcia błędy popełniono w ten sposób. Żenada! Dobrze że poszedłem tam dla muzyki.



KONCERT SOBOTNI

Sobotni koncert Tan Duna na błoniach zaczął się od problemów. Rano przez miasto królów Polski przeszedł niespotykany niemal huraganowy wiatr, po którym nastąpiła nawałnica (ta już częściej spotykana w naszym mieście, ale i tak straszliwa). W efekcie scena została uszkodzona i koncert niemal odwołano. Na szczęście postanowiono przenieść imprezę do Filharmonii. Koncert opóźniono z 21:30 na 22:30 (Biuro Festiwalowe dzwoniło z tą informacją do klientów - to plusik), przybyliśmy ok. 21:00, ale postanowiliśmy od razu przedreptać pod odnowiony budynek i na miejscu zastanowić się jak zorganizować sobie godzinne oczekiwanie. Tłum pod drzwiami, kolejni ludzie dobijający do ścisku ze wszystkich stron... Wręcz trudno byłoby się wycofać, więc postanowiliśmy kampić. Na chwilę otwarły się drzwiczki, pani cichutko coś powiedziała po czym schowała się w środku. No więc kwitnęliśmy na mokrej i zimnej ulicy w iście autobusowym tłoku. Około 22:10 drzwi się otwarły i wpuszczono część ludzi do holu. Zimny i wilgotny od deszczu ścisk zmienił się w ścisk gorący i duszny od potu i tłumu. Ok. 22:40 otwarły się drzwi do sali koncertowej, ludzie z impetem wbili się do środka, siadając gdzie popadnie, ignorując grzeczne prośby organizatorów o siadanie blisko siebie, tak by nie zostawały wolne miejsca (na zewnątrz czekała wciąż masa ludzi).

Po tych nieprzyjemnościach było już tylko coraz lepiej.

Koncert bez Sołtysiko-zakłóceń prowadziła Magda Miśka, oraz anglista Piotr Krasnowolski. Pomijając przeskok nastroju z pleneru poprzedniego dnia do sali koncertowej, rzetelne, kulturalne prowadzenie w dwóch językach sprawiło, że całość miała zupełnie inny poziom. Ponadto jak się okazało sam Tan Dun, oraz Ma Xiang-Hua (solistka grająca na erhu) byli bardzo medialni. Tan Dun zna angielski (a obawiałem się, że usłyszę chinglish) i chętnie opowiada o swoich projektach, ponadto jego dyrygowanie jest bardzo ekspresyjne.

Pierwszą część zajęły partytury z Przyczajonego Tygrysa, Ukrytego Smoka. Tu również towarzyszyły fragmenty filmu wyświetlane na ekranie. I niespodzianka! Dało się bez spowolnionego tempa, kursora, media playera i wygaszacza ekranu. Niebywałe! Podobnie jak dzień wcześniej - orkiestra spisała się na medal. Zastrzeżenia mogę mieć tylko do ślicznej solistki, która momentami chyba traciła kontakt ze światem i coś tam (bo chyba nie PTUSa) sobie grała chwiejąc się w oświeconym transie. Nie narzekam jednak, bo rozumiem, że taka jest jej rola jako gwiazdy i że natchnione ruchy które wykonywała ta śliczna chinka były częścią show. Z pewnością nie zakłócały całości.

Druga część to już coś zupełnie innego. Projekt The Map to próba ocalenia części ginących kultur Państwa Środka i połączenia ich muzyki z grającą na żywo orkiestrą. Moja opinia może być niezbyt miarodajna, bo jestem wielbicielem różnych muzycznych dziwactw, więc bardzo sobie chwalę tę część. Na ekranie pojawiali się tancerze w maskach demonów, ludzie grający na liściach, na kamieniach, tongue singing i kilka innych ciekawych rzeczy. Wszystko oczywiście wspierane przez (najczęściej niepokojącą i budującą napięcie) orkiestrę. Tan Dun wycisnął z orkiestry bardzo dużo, czasem dość niestandardowych brzmień. Duże brawa.

Warto wspomnieć, że dla tych którzy załapali się do Filharmonii przeniesienie koncertu było szczęśliwym trafem - bliska orkiestra, którą słyszymy bez pośrednictwa głośników, to wspaniała rzecz. Trzeci koncert na błoniach opuściłem, trochę zniechęcony zimnem, trochę godzinną obsuwą i po części mniejszym zainteresowaniem - Władca Pierścieni mi nie dziwny.


Może to i lepiej, bo "kilka zdań" rozrosło się do zwalistej relacji...

Podsumowując: Zlinczować kilka osób odpowiedzialnych za techniczne żenady, do czarnej listy, obok Tomasza Raczka dopisać Sołtysika i jazda - można szykować przyszłoroczną imprezę. Muzycy, tak jak rok temu, spisali się idealnie. Szkoda, że reszta czasem szwankowała.

Komentarze


MidMad
   
Ocena:
0
Eh, szkoda że taki festiwal został technicznie popsuty - ale cieszę się, że mimo wszystko muzycznie się obronił, przynajmniej częściowo. Pozostaje trzymać kciuki za więcej profesjonalizmu w następnym roku.
30-05-2009 13:08
Marigold
   
Ocena:
0
Straszna organizacja.... opóźnienia, przesunięcia... do filharmonii weszła połowa ludzi... heh, dobrze, że chociaż Kraków nadal ładny :)
31-05-2009 22:03

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.