22-09-2009 17:08
Killin' Nazi business
Odsłony: 2
David Bowie - Putting Out The Fire - z filmu.
W ogóle nie byłem nakręcony na Inglorious Basterds. Trailer był niezły, Brad Pitt i jego akcent mocno zachęcał, ale Avatar i District 9 bardziej absorbowały moją uwagę. Dopiero po fali pozytywnych opinii wybrałem się do kina i absolutnie nie żałuję. Film jest wyśmienity i 99% opinii jest słuszna.
Jak to zwykle bywa u Tarantino obsada jest znakomita. Choć film promowano Bradem Pittem i Diane Kruger kręgosłupem filmu jest koncertowo grany przez Christopha Waltza niemiec Hans Landa. Oczywiście Pitt stanowi wielką ozdobę - jego miny, akcent wywołały największe salwy śmiechu. Cała reszta również dopisała - nawet B.J. Novak, który prawie nic nie mówi, jedynie gapi się w kamerę w jednej scenie jest wyborny. Dziwi mnie tylko rola Mike Myersa, który nie miał szansy by się wykazać. Na koniec jeszcze jedna perełka - Til Schweiger.
Muzyki nie ma zbyt wiele. Jak na Tarantino jest jej wręcz mało. Nic dziwnego, bo większość filmu to dialogi które budują napięcie. To w sumie mój pierwszy zarzut do Bękartów Wojny. Film tak naprawdę jest jednym, powtórzonym kilkakrotnie trikiem. Powolne sceny, długie, długie rozmowy, które powolutku budują napięcie, zwykle kończące się rozróbą, strzelaniną lub mordobiciem. Film jednak się broni, bo choć to ten sam trik, jest on zrealizowany po mistrzowsku.
Cały film jest zrealizowany mistrzowsko. Aktorstwo i budowanie napięcia już pochwaliłem. Dorzucić do tego należy świetne zdjęcia i pracę kamery, kapitalny montaż. Dopracowaną (nawet jeśli wywracającą historię i naciąganą) fabułę, scenografię, liczne smaczki. Rzeczywiście jest za długi. Nie nudzi, ale czuć że trwa i trwa.
Ogółem - kto nie lubi poprzednich filmów Tarantino, nie polubi pewnie też Bękartów choć są chyba pierwszym tak otwarcie komediowym filmem tego reżysera. Wcześniejsze śmieszą, bawią, ale to nie do końca komedie. Inglorious Bastards to czarna komedia.
W ogóle nie byłem nakręcony na Inglorious Basterds. Trailer był niezły, Brad Pitt i jego akcent mocno zachęcał, ale Avatar i District 9 bardziej absorbowały moją uwagę. Dopiero po fali pozytywnych opinii wybrałem się do kina i absolutnie nie żałuję. Film jest wyśmienity i 99% opinii jest słuszna.
Jak to zwykle bywa u Tarantino obsada jest znakomita. Choć film promowano Bradem Pittem i Diane Kruger kręgosłupem filmu jest koncertowo grany przez Christopha Waltza niemiec Hans Landa. Oczywiście Pitt stanowi wielką ozdobę - jego miny, akcent wywołały największe salwy śmiechu. Cała reszta również dopisała - nawet B.J. Novak, który prawie nic nie mówi, jedynie gapi się w kamerę w jednej scenie jest wyborny. Dziwi mnie tylko rola Mike Myersa, który nie miał szansy by się wykazać. Na koniec jeszcze jedna perełka - Til Schweiger.
Muzyki nie ma zbyt wiele. Jak na Tarantino jest jej wręcz mało. Nic dziwnego, bo większość filmu to dialogi które budują napięcie. To w sumie mój pierwszy zarzut do Bękartów Wojny. Film tak naprawdę jest jednym, powtórzonym kilkakrotnie trikiem. Powolne sceny, długie, długie rozmowy, które powolutku budują napięcie, zwykle kończące się rozróbą, strzelaniną lub mordobiciem. Film jednak się broni, bo choć to ten sam trik, jest on zrealizowany po mistrzowsku.
Cały film jest zrealizowany mistrzowsko. Aktorstwo i budowanie napięcia już pochwaliłem. Dorzucić do tego należy świetne zdjęcia i pracę kamery, kapitalny montaż. Dopracowaną (nawet jeśli wywracającą historię i naciąganą) fabułę, scenografię, liczne smaczki. Rzeczywiście jest za długi. Nie nudzi, ale czuć że trwa i trwa.
Ogółem - kto nie lubi poprzednich filmów Tarantino, nie polubi pewnie też Bękartów choć są chyba pierwszym tak otwarcie komediowym filmem tego reżysera. Wcześniejsze śmieszą, bawią, ale to nie do końca komedie. Inglorious Bastards to czarna komedia.