02-10-2009 18:41
G.I. Joe
Odsłony: 22
Wolałem klocki LEGO. Stąd ludziki G.I. Joe nie są mi zbyt bliskie. Wiem, że są żołnierzyki i dwie frakcje, ale nawet nie jestem w stanie wymienić ich ksywek. Na film pewnie w ogóle bym nie czekał gdyby nie nazwisko Stephena Sommersa. To człowiek, który dba o poziom pulpy w swoich filmach. Większość zna jego dwie Mumie, niektórzy Van Helsinga (dużo gorszego), nieliczni z rewelacyjnego Śmiertelnego Rejsu (któremu pewnie kiedyś poświęcę wpis).
G.I. Joe miło mnie zaskoczył. Spodziewałem się (mimo nazwiska reżysera) straszliwej kupy. Tymczasem film jest niezłą rozrywką. Jest naładowany akcją po brzegi, ale nie przeładowany. Sceny gnają, mordobicia mieszają się ze strzelaninami, machaniem kataną i śmiganiem nierealnymi pojazdami.
Efekty są imponujące ilościowo i (choć nie zawsze) jakościowo. Jest kilka ewidentnie komputerowych efektów scen, ale i tak jestem pod wrażeniem, że twórcy poszli na całość i jeszcze trochę. Jakbym był kilkuletnim fanem G.I.Joe to chyba bym zwariował z radochy w kinie.
Fabularnie, co pewnie nikogo nie zaskoczy, jest czarna rozpacz. Historyjka i pomysły, które pojawiają się na ekranie są tak złe, niekonsekwentne i absurdalne, że gdyby nie luzacka całość pewnie rozbolałyby zęby. Medalowe miejsce na liście głupot zajmują bryły lodu tonące w wodzie jak głazy. Są też magiczne nanoboty, hiper-kombinezony i kilka innych pierdów.
Aktorstwa nie ma. Nie chodzi o to, że aktorzy źle grają. Po prostu nie grają. Drażni w sumie tylko duet główny bohater (Channing Tatum) i jego przydupas (Marlon Wayans). Pierwszy próbuje grać i mu to nie wychodzi, drugi ma rolę analogiczną do swojego czarnego kendera z Dungeons & Dragons. Rekompensuje ich Sienna Miller - jasnowłosa (kiedy jest dobra) i ciemnowłosa (kiedy jest zła, zaskoczeni?).
W ramach użalania mogę powiedzieć, że po raz kolejny oglądam na ekranie swoje RPGowe pomysły, tym razem jeden z He30es i jeden z StarCrafta. Film warto obejrzeć "przy okazji" i tylko bez jakichkolwiek wymagań. Ot, jako pokazówkę jakie efekty dziś się robi i jak można zrealizować ciąg scen akcji. Od całej reszty lepiej trzymać się z daleka.
Podsumowując: Dobrze, świetnie, 6/10
G.I. Joe miło mnie zaskoczył. Spodziewałem się (mimo nazwiska reżysera) straszliwej kupy. Tymczasem film jest niezłą rozrywką. Jest naładowany akcją po brzegi, ale nie przeładowany. Sceny gnają, mordobicia mieszają się ze strzelaninami, machaniem kataną i śmiganiem nierealnymi pojazdami.
Efekty są imponujące ilościowo i (choć nie zawsze) jakościowo. Jest kilka ewidentnie komputerowych efektów scen, ale i tak jestem pod wrażeniem, że twórcy poszli na całość i jeszcze trochę. Jakbym był kilkuletnim fanem G.I.Joe to chyba bym zwariował z radochy w kinie.
Fabularnie, co pewnie nikogo nie zaskoczy, jest czarna rozpacz. Historyjka i pomysły, które pojawiają się na ekranie są tak złe, niekonsekwentne i absurdalne, że gdyby nie luzacka całość pewnie rozbolałyby zęby. Medalowe miejsce na liście głupot zajmują bryły lodu tonące w wodzie jak głazy. Są też magiczne nanoboty, hiper-kombinezony i kilka innych pierdów.
Aktorstwa nie ma. Nie chodzi o to, że aktorzy źle grają. Po prostu nie grają. Drażni w sumie tylko duet główny bohater (Channing Tatum) i jego przydupas (Marlon Wayans). Pierwszy próbuje grać i mu to nie wychodzi, drugi ma rolę analogiczną do swojego czarnego kendera z Dungeons & Dragons. Rekompensuje ich Sienna Miller - jasnowłosa (kiedy jest dobra) i ciemnowłosa (kiedy jest zła, zaskoczeni?).
W ramach użalania mogę powiedzieć, że po raz kolejny oglądam na ekranie swoje RPGowe pomysły, tym razem jeden z He30es i jeden z StarCrafta. Film warto obejrzeć "przy okazji" i tylko bez jakichkolwiek wymagań. Ot, jako pokazówkę jakie efekty dziś się robi i jak można zrealizować ciąg scen akcji. Od całej reszty lepiej trzymać się z daleka.
Podsumowując: Dobrze, świetnie, 6/10